Chcę Was dzisiaj zabrać w jedno z miejsc,ktòre kształtowały mnie jako człowieka.Taki milestone,jak mòwi się w Anglii.
Do N dojechać można było tylko autobusem PKS.Pojazd kończył bieg na przystanku pod rozłożystym kasztanem ( chyba ) .Stawał pomiędzy kościołem a sklepem do ktòrego w niedzielę ,po sumie , obowiązkowo kierowali się wszyscy mężczyźni.Znani są tacy ,ktòrzy kierowali się tam ròwnież w trakcie a nawet zamiast sumy.Normalka w katolickim kraju.
Z przystanku,szło się drogą w dòł wsi.Najpierw była stara,zniszczona kuźnia,mały mostek,dom sołtysa,ktòry to sołtys miał kosmicznie ogromne wąsy.Potem rozstaje dròg z obowiązkową kapliczką i zasmuconą topolą.Kilka mało istotnych dla nas gospodarstw i wreszcie pod lasem ,w samym środku niczego jest on. Dom,gdzie wszystko było jak z surrealistycznych snòw.
Przybysza witał roześmiany pies , przy ktòrego uśmiechu Eddie Murphy śmieje się pòłgębkiem.Pies ,ktòry każdym atomem swojego ciała pokazywał radość i szczęście z wizyty tak szanownego gościa .Notabene,mòj aktualny pies śmieje się tak samo.
Potem była zimna,surowa ,zakonserwowana w swej kaszubskości babka , ktòra swoją bezsilność wobec nieubłagalności czasu i zmian pokoleniowych wyładowywała na swoim ,małomòwnym ,od rana siedzącym na swoim zydlu w kuchni i skrobiącym ziemniaki ,karasie , grzyby , jakieś paliki byleby mieć święty spokòj mężu.Tym samym weszliśmy do kuchni.
Kuchnia byłs ogromna , na moje miejskie standarty oczywiście,ze starym piecem na tak zwane fajerki ..Władzę w kuchni sprawowała ciocia.Niezwykle łagodna i cierpliwa dla naszych szczenięcych wygłupôw.Zawsze gotowa przytulić skarconego przestępcę i pocieszyć czymś dobrym z niedostępnej dla nas spiżarni.W kuchni toczyło się całe życie,reszta domu była na tyle nieistotna,że mało ją pamiętam. Z wyjątkiem strychu .
Strych ,za mojego dziecięctwa był miejscem zakazanym ze względu na koszmarnie strome schody. W latach mego nastolęctwa stał się moim wakacyjnym pokojem .Strych był pełen niesamowitych skarbòw .Ròżne stare papiery,gazety,zdjęcia i jakieś zadziwiające sprzęty były kopalnią przygòd.
Dzień rozpoczynał się o piątej trzydzieści krokami wujka na schodach prowadzących do naszego , strychowego pokoju.Wujek był niewysokim,żylastym o ogorzałej twarzy naznaczonej, a jakże , sumiastym wąsem mężczyzną. Pomimo całej swojej pozornej surowości ,i był nieprawdopodobnie cierpliwy i odporny na naszą ignorancję.Potrafił wszystko wytłumaczyć i naprawić.Na schodzącego z gòry delikwenta j czekał w kuchni z kubkiem parującej , słodkiej herbaty a na deseczce leżał swojski chleb z samodzielnie przez wujka wędzoną szynką.Zapach był wręcz odurzający ale nie doròwnujący smakowi.Chwila rozmowy, " Sygnały Dnia" i dzień się zaczynał.
Uważny czytelnik zauważył ,że piszę o " nas " ,nie o mnie . W N , w okresie wakacyjno - żniwnym przebywał zawsze tabun ludzi.Najròżniejszych rocznikòw , nie zawsze spokrewnionych ale zawsze tworzących wspòlnotę działania.Razem pracowaliśmy , wspòlnie jedliśmy i odpoczywaliśmy . Uczyliśmy się szanować odmienności , uczyliśmy się szanować pracę , wspierać się wzajemnie i cieszyć najdrobniejszymi przyjemnościami jak kąpiel w jeziorze po całym dniu zwożenia i układania w szopie przemoczonego siana.Wujek z ciocią , nawet nie wiedząc o tym , w jakiś sposòb nas kształtowali na wspòlną modłę. Dlatego całą naszą ferajnę śmiem uważać za takie małe pokolenie N . Od N w samym środku niczego .
P.S . Dzięki Yuka ,za natchnienie i zdjęcia.