Ostatnio spędziłem sporo czasu stojąc w korkach. Dawno temu taka sytuacja bardzo mnie denerwowała, jednak teraz nie mając już nikomu nic do udowodnienia na drodze, wykorzystuję ten czas na rozmyślanie. Cóż, kolejny dowód na to, że praca kierowcy jest zawodem umysłowym. Kiedyś w fabrykach, pracowników dzielono na umysłowych i fizycznych. Z niezrozumiałych dla mnie względów, kierowcy byli zaliczani do tej drugiej kategorii a widział ktoś kiedyś, gdzieś kierowcę z rozwiniętymi innymi mięśniami niż piwny? Za to każdy słyszał na urodzinach, imieninach, na pogrzebie, kogoś kto był najgłośniejszy, miał najwięcej do powiedzenia i znał się na wszystkim ( chyba, że to był jego własny pogrzeb ). Najczęściej był to wujek Staszek, kierowca. Umysłowy, jak nic.
Wracając do tematu. W ostatni weekend oglądałem film o tzw. ,, Arce Przymierza". W skrócie chodziło to, że zespół naukowców próbuje ją odnaleźć. Dotarli nawet do jakiegoś klasztoru w Etiopii, w którym ma Ona być przechowywana. Zacząłem drążyć temat i doszedłem do wniosku, że największym dowodem na istnienie Boga jest brak dowodów na jego istnienie.Pierwszy materialny i niepodważalny dowód na jego istnienie i rację bytu traci Religia oraz co oczywiste, Wiara. Przecież, jeżeli będziemy mieć pewność, że Bóg istnieje, to tylko naprawdę zatwardziali twardziele nie będą Go wysławiać. Niebo jest nagrodą za Wiarę, nie za pragmatyzm.Nie można wierzyć w coś o czym wie się w stu procentach, że jest, dlatego Niebo musiałoby zniknąć, piekło musiałoby zniknąć. Jeżeli nie ma kary, to sens traci również nagroda. Nie byłoby żadnej religii. Cytując klasyka: Nie byłoby niczego. Dlatego, nie sądzę żebyśmy kiedykolwiek znaleźli namacalny dowód na Jego istnienie.
Najgorsze jest to, że uważam się za ateistę.