Kilometry mdlym szumem
Wbijają się w głowę.
Robię ich setki, tysiące na dobę.
Spod kół śmiga życie.
Czas płynie jak wieki.
Stężoną nudą ciążą powieki.
Jadę przed siebie,
tak minął wtorek.
Znów jakiś pięścią wygraża mi bolek.
I w końcu piątek, korona stuleci.
Samotność się kończy.
Wracam do ciebie, jadę do dzieci.
Siedzę przy stole, pies na kanapie
Przez sen poszczekuje i czasem sapie.
Dzieci na górze, swym życiem żyją.
Patrzę przed siebie, kawa paruje.
Śniadanie leży na czystej tacy.
Ciebie nie było. Ty byłaś w pracy.
Wbijają się w głowę.
Robię ich setki, tysiące na dobę.
Spod kół śmiga życie.
Czas płynie jak wieki.
Stężoną nudą ciążą powieki.
Jadę przed siebie,
tak minął wtorek.
Znów jakiś pięścią wygraża mi bolek.
I w końcu piątek, korona stuleci.
Samotność się kończy.
Wracam do ciebie, jadę do dzieci.
Siedzę przy stole, pies na kanapie
Przez sen poszczekuje i czasem sapie.
Dzieci na górze, swym życiem żyją.
Patrzę przed siebie, kawa paruje.
Śniadanie leży na czystej tacy.
Ciebie nie było. Ty byłaś w pracy.