Dzisiaj, 19 sierpnia 2015 roku mija dwadzieścia lat odkąd po raz pierwszy wsiadłem za kierownicę prawdziwej ciężarówki jako zawodowy, pełnoprawny kierowca. Czujecie to? Dwadzieścia lat.
Ciężarówka była piękną, klasyczną Scanią 113 z trzystuosiemdziesięciokonnym silnikiem. Dzisiaj taką mocą dysponuje przeciętne auto sportowe, wówczas jednak była to naprawdę spora moc. Samochód był biały z czerwonymi gwiazdkami na spojlerach. Z tyłu lśniła cysterna. Uwierzcie mi, że do dzisiaj pamiętam swoją pierwszą noc. Pamiętam zapach tapicerki, pamiętam jak się czułem. Pamiętam, że było to w Kostrzynie Wlkp, na Ulicy Cmentarnej 13. Słowo, pod tym adresem była myjnia cystern na której w ciągu następnych miesięcy zjadłem niezliczoną ilość fantastycznych, domowych kotletów schabowych, wypiłem litry piwa i nauczyłem się życia.
W swoim życiu miałem kilka etapów, które nadawały mu nowy kierunek.
Takim pierwszym kamieniem milowym na pewno były moje wakacyjne pobyty w N. (Wpis na blogu - Pokolenie N.). Niewątpliwym drugim zwrotem w moim życiu było wojsko i służba na ORP GRYF. Trzeci zwrot mógł się dokonać tylko dzięki pochodzącemu z N. mojemu szoferskiemu mistrzowi, nazwijmy goumownie ,, szwajcarem".
Całą wiedzę na temat ruchu drogowego oraz techniki jazdy zawdzięczam mojemu Ojcu, który jest w moich oczach najlepszym instruktorem i wykładowcą jazdy jakiego kiedykolwiek znałem. Tutaj nie mam żadnych wątpliwości. Tata nauczył mnie jeździć, po prostu.
Natomiast ,, szwajcar" nauczył mnie zawodu. Przeniósł mnie na zupełnie inny poziom. Dzięki niemu miałem czas, aby bezboleśnie poznać tajniki rozmów z celnikami i policją. To On nauczył mnie, że na każdy, nawet najkrótszy kurs należy przygotować się jak na normalny wyjazd. Szwajcar nauczył mnie smażyć jajecznicę na boczku i zabierać w trasę świeże produkty. To On wreszcie pokazał mi jak rozpoznać w nocy, czy asfalt jest jeszcze wilgotny, czy już zamrożony. Przede wszystkim nauczył mnie, żeby nie zapominać nigdy o swoich początkach. To akurat dotarło do mnie po latach.
W niewysokiej, ciasnej kabinie Scanii spędził ze mną ponad pół roku przygotowując mnie do bycia takim kierowcą, jakim jestem dzisiaj. Przez te dwadzieścia lat miałem jeden wypadek w czasie mojej pierwszej zimy, wypadek głupi, typowy dla młodego, przeświadczonego o swojej wyższości ,, zawodowego" kierowcy. Zamiast w trasę zachcialo mi się jechać pożegnać Wiolkę, wówczas jeszcze nawet nie narzeczoną:)) Wiecie, że dzisiaj, dwadzieścia lat po tych wydarzeniach, wyjazd z domu cały czas jest dla mnie ogromnym stresem? No cóż, zaśnieżona droga, brak umiejętności i ślizgający się przede mną Fiat Tipo to nie był najszczęśliwszy miks. Skończyło się skasowaniem osobówki, potłuczoną lampą, mandatem i zdrową burą od szwajcara. Acha, Wiolka była w pracy, nawet jej nie zobaczyłem. Od tej pory nigdy nie odważyłem się już powiedzieć, że umiem jeździć. Pewnie, że czasem potłukłem gdzieś lampę, czy rozdarłem plandekę. Prawdopodobnie zdaży mi się coś takiego jeszcze kiedyś, ale fakt że z tak niewielkim kontem przebrnąłem przez te dwadzieścia lat jest niewątpliwą zasługą Szwajcara. Dzięki, kolego.
Ciężarówka była piękną, klasyczną Scanią 113 z trzystuosiemdziesięciokonnym silnikiem. Dzisiaj taką mocą dysponuje przeciętne auto sportowe, wówczas jednak była to naprawdę spora moc. Samochód był biały z czerwonymi gwiazdkami na spojlerach. Z tyłu lśniła cysterna. Uwierzcie mi, że do dzisiaj pamiętam swoją pierwszą noc. Pamiętam zapach tapicerki, pamiętam jak się czułem. Pamiętam, że było to w Kostrzynie Wlkp, na Ulicy Cmentarnej 13. Słowo, pod tym adresem była myjnia cystern na której w ciągu następnych miesięcy zjadłem niezliczoną ilość fantastycznych, domowych kotletów schabowych, wypiłem litry piwa i nauczyłem się życia.
W swoim życiu miałem kilka etapów, które nadawały mu nowy kierunek.
Takim pierwszym kamieniem milowym na pewno były moje wakacyjne pobyty w N. (Wpis na blogu - Pokolenie N.). Niewątpliwym drugim zwrotem w moim życiu było wojsko i służba na ORP GRYF. Trzeci zwrot mógł się dokonać tylko dzięki pochodzącemu z N. mojemu szoferskiemu mistrzowi, nazwijmy goumownie ,, szwajcarem".
Całą wiedzę na temat ruchu drogowego oraz techniki jazdy zawdzięczam mojemu Ojcu, który jest w moich oczach najlepszym instruktorem i wykładowcą jazdy jakiego kiedykolwiek znałem. Tutaj nie mam żadnych wątpliwości. Tata nauczył mnie jeździć, po prostu.
Natomiast ,, szwajcar" nauczył mnie zawodu. Przeniósł mnie na zupełnie inny poziom. Dzięki niemu miałem czas, aby bezboleśnie poznać tajniki rozmów z celnikami i policją. To On nauczył mnie, że na każdy, nawet najkrótszy kurs należy przygotować się jak na normalny wyjazd. Szwajcar nauczył mnie smażyć jajecznicę na boczku i zabierać w trasę świeże produkty. To On wreszcie pokazał mi jak rozpoznać w nocy, czy asfalt jest jeszcze wilgotny, czy już zamrożony. Przede wszystkim nauczył mnie, żeby nie zapominać nigdy o swoich początkach. To akurat dotarło do mnie po latach.
W niewysokiej, ciasnej kabinie Scanii spędził ze mną ponad pół roku przygotowując mnie do bycia takim kierowcą, jakim jestem dzisiaj. Przez te dwadzieścia lat miałem jeden wypadek w czasie mojej pierwszej zimy, wypadek głupi, typowy dla młodego, przeświadczonego o swojej wyższości ,, zawodowego" kierowcy. Zamiast w trasę zachcialo mi się jechać pożegnać Wiolkę, wówczas jeszcze nawet nie narzeczoną:)) Wiecie, że dzisiaj, dwadzieścia lat po tych wydarzeniach, wyjazd z domu cały czas jest dla mnie ogromnym stresem? No cóż, zaśnieżona droga, brak umiejętności i ślizgający się przede mną Fiat Tipo to nie był najszczęśliwszy miks. Skończyło się skasowaniem osobówki, potłuczoną lampą, mandatem i zdrową burą od szwajcara. Acha, Wiolka była w pracy, nawet jej nie zobaczyłem. Od tej pory nigdy nie odważyłem się już powiedzieć, że umiem jeździć. Pewnie, że czasem potłukłem gdzieś lampę, czy rozdarłem plandekę. Prawdopodobnie zdaży mi się coś takiego jeszcze kiedyś, ale fakt że z tak niewielkim kontem przebrnąłem przez te dwadzieścia lat jest niewątpliwą zasługą Szwajcara. Dzięki, kolego.